Nadszedł czas naszego wyjazdu na Galapagos. Bilety kupiliśmy po 1100 od osoby z Porto, więc była okazja zobaczyć jeszcze to miasto. Część naszego deala obejmował odcinek Quito-Guayaquil, więc niestety nasz bilet za mile na Galapagos mogliśmy kupić jedynie na 6 dni...
Dolot kupiliśmy Lufthansą za 400 zł i o 11:20 lokalnego czasu byliśmy już w Porto. Zostawiliśmy wszystkie bagaże w zamykanej szafce i pojechaliśmy metrem na miasto. Porto ma piękny klimat miasta położonego na wzgórzach z rzeką Duoro na dole. Dużo kamiennych domów, starych kościołów, uliczek, itp. No i te mosty..., naprawdę robią wrażenie. Pojechaliśmy także starym tramwajem nad ocean, ciekawa przygoda.
Nocnym lotem przez Madryt polecieliśmy Air Europa do Quito. Samolot pamięta jeszcze zamierzchłe czasy, bo w podłokietnikach są popielniczki i oczywiście nie ma monitorków w fotelach. Na szczęście to nocny lot i Polak steward pomógł mi się przesadzić na miejsce awaryjne i Konrad rozłożył się na fotelach. W Quito mieliśmy 7h na przesiadkę na Galapagos. Ruszyliśmy na miasto, ale jedzie się z przesiadką aż 1.5h. Oglądamy szybko główny plac (nawet ładny), okoliczne kolonialne uliczki, jemy szybki lunch i zbieramy się z powrotem na lotnisko. Przed wylotem na Galapagos trzeba było kupić kartę turysty po 20$ oraz przeskanować bagaż. Jeszcze tylko 2h lotu Avianca i jesteśmy w raju...
Po wylądowaniu na Galapagos czekała nas kontrola bagażu, temperatury, deklaracja, że nie wwozimy żadnego jedzenia czy nasion oraz 100$ opłaty za wstęp do parku. Autobusem, łódką i autobusem dojechaliśmy do naszego hostelu Seymour i od razu usłyszeliśmy 2 polskie rodziny. Świat jest mały. Pierwszego popołudnia/wieczoru zrobiliśmy tylko rozeznanie po Puerto Ayora.
Drugiego dnia z rana ruszyliśmy do Tortuga Bay. Prowadzi tam ścieżka przez las 2.5 km i wychodzi się na piękną piaszczystą plażę z ogromną ilością iguan :). Widok powalający. Spacerujemy aż na drugą plażę by się wykąpać, bo na tej głównej są bardzo duże fale. Niestety nie posmarowaliśmy się wszędzie dobrze i od razu się spaliliśmy. Eh, głupota, bo słońce świeci tu bardzo mocno i pionowo z góry. Po południu kręcimy się po mieście.
Trzeciego dnia jedziemy do Las Grietas. To taki tunel lawy wypełniony wodą. Bierzemy orzeźwiającą kąpiel i oglądamy trochę życie podwodne, bo jest tu wąsko i głęboko. Ogólnie super to wygląda. Idziemy jeszcze szlakiem górą oglądając jak to wygląda z innej perspektywy. Po południu idziemy do instytutu Darwina aby zobaczyć żółwie giganty. Rozmnażają je w tym centrum, bo niestety na wolności jaja często padają łupem zwierząt przywiezionych przez ludzi.
Czwartego dnia wzięliśmy półdniową wycieczkę Bahia. Najpierw płyniemy do małej wysepki oglądając lwy morskie. Potem na wybrzeże niedaleko Grietas i oglądamy w końcu głuptaki, a także inne ptactwo. Jest tu też snorkeling, ale z Konradem średnio nam to wyszło. Na koniec wycieczka znowu zajeżdża nad Las Grietas, ale my tam już byliśmy. Po południu jedziemy z Konradem do Bellavista do tunelu lawy. Idzie się jak w jaskini przez kilkaset metrów. Ciekawe jak to powstało, ale robi wrażenie.
Piątego dnia płynę sam na Isabelę. Zapłaciłem 100$ za wycieczkę. Szybką łodzią płynę 2h do portu. Od razu widać pełno lwów morskich zajmujące cienie pod drzewami oraz wszystkie ławki :). Jedziemy najpierw do ośrodka rozmnażania żółwi i powtarzam trochę to co już widziałem. Potem idziemy szlakiem mangrowcowym do pelikanów :). Widzimy 5 sztuk różowych pelikanów. Są gatunkiem zagrożonym. Po lunchu czas na małe wysepki Tortugeras. Najpierw jest snorkeling, który odpuszczam. Widzieli ponoć tylko 1 żółwia i płaszczkę. Potem oglądamy spektakl głuptaków, które łowią ryby skacząc do wody. Na koniec mamy spacer. Widzimy małe rekiny w zatoce, potem jeszcze płaszczki, żółwia i oczywiście pełno iguan. A to wszystko w scenerii z zastygniętej lawy. Powrót jest dość ciężki, ale widzę stado delfinów!
Jutro rano lecimy do Quito. Galapagos ogólnie bardzo fajny, ale spodziewałem się czegoś więcej prawdę mówiąc.
Po przylocie do Quito mieliśmy szybki nocleg przy lotnisku i następnego dnia rano polecieliśmy do Quayaqil, skąd wynajęliśmy samochód na następne 6 dni. Pojechaliśmy od razu w okolice jeziora wulkanicznego Quitoloa. Jeziorko jest rewelacyjne. Chcieliśmy obejść dookoła górą, ale trasa była na 4.5h. Przeszliśmy z 1/4 i zawróciliśmy, głównie też z powodu silnego wiatru.
2 noce spędziliśmy w Chugchilan i jeździliśmy oraz chodziliśmy dookoła wąwozu rzeki - jest tu naprawdę przepięknie.
Na kolejne 2 noce pojechaliśmy do Banos. Niestety była dość kiepska pogoda i widoczność z gór na miasteczko była taka sobie. Obejrzeliśmy kilka tutejszych wodospadów, na czele z Diabelskim i strasznie zmokliśmy :). Potem pojechaliśmy do Puyo obejrzeć orchidee w lesie deszczowym, a także sierociniec dla zwierząt.
Do Guayaqil wracaliśmy 5.5h. Miasto jest bardzo przyjemne, szczególnie spacer nad rzeką i trochę fajnej architektury. Jutro wracamy do Polski.