Do Chicago poleciałem późnopopołudniowym lotem. Doleciałem dopiero po 20 i miałem niestety straszny problem ze zmianą czasu. Wstawanie o 2 nad ranem totalnie mnie zmęczyło. Ten późny lot, mimo, że bezpośredni, ma powrót do Polski o 21:45. Miałem więc furę czasu od końca spotkań służbowych do odlotu i pomyślałem by pierwszy raz podjechać gdzieś niedaleko Chicago. W grę wchodziło wybrzeże Michigan w stanie Indiana albo Milwaukee. Mróz na szczęście zelżał na tylko -1, ale mimo wszystko postanowiłem nie ryzykować jeziora i wiatru i kupiłem bilet na megabusa do Milwaukee. Dojechałem dość szybko autostradą i spędziłem 3h na spacerze. Miasto było wyludnione. W centrum jest kilka wysokich budynków, jakiś kościół i ciekawe muzeum sztuki nad zamarzniętym jeziorem. Najciekawsze jednak w Milwaukee są lokalne browary. Wstąpiłem zatem do jednego i wypiłem dwa IPA po 30zł/sztuka. Drogi dolar jednak daje się we znaki.
Miałem odpowiedni zapas czasu na powrót, ale jak autobus przez 40 minut nie przyjeżdżał to zacząłem się martwić. Na szczęście w końcu przyjechał i nawet nadrobił trochę po drodze, więc na spokojnie mogłem zdążyć na mój lot.
Do Goteborgu pojechałem służbowo, ale że nigdy nie byłem w Sztokholmie to postanowiłem stamtąd wracać. Pogoda niestety jak na marzec nie rozpieszczała i było 1-2 stopnie oraz mżawka i totalnie zachmurzone niebo.
W Goteborgu byłem 12 lat temu. Dużo się nie zmieniło - trochę ładnych kamienic, opera i fajne żurawie nad rzeką. Na 2h chodzenia max.
W piątek o 6.30 miałem pociąg do Sztokholmu. Tu też pogoda fatalna. Miasto jest pięknie położone na 14 wyspach. Oglądam ciekawy Ratusz, Zamek Królewski i chodzę sporo po centrum. Widać, że jest ładnie i drogo. Pogoda wygania mnie po 3h chodzenia. Chciałem pojechać do miasteczka Gavle, ale bilety kolejowe były już wykupione. Mój błąd, że nie kupiłem wcześniej. Myślałem, że potrzeba mi przynajmniej z 6h w Sztokholmie. Przez korki przebijaliśmy się dość długo, potem dwa samoloty i przed północą dojeżdżam do domu.