3.8.2004, Krzysiek w Indiach, 30.07-2.08
30 lipca - "Droga do Kaszmiru - cz. 1"
Pobudka, 4:45 :) (ehh, te wczesne pobudki... bedzie mi ich brakowalo ;) ). Na dworcu jestesmy ciut przed 5:30, tak jak mielismy sie stawic. Oczywiscie czas hinduski plynie wolniej, wiec wyjezdzamy z okolo polgodzinnym opoznieniem (6:30). Autobus marki TATA, klasa - SUPERDELUXE ;) (tutaj wszystko jest deluxe lub superdeluxe, mimo, ze raczej lepiej by oddawalo rzeczywistosc okreslenie "shit" i "bullshit" ;) ). Jazda przebiega calkiem spokojnie. Okolo 18 jestesmy w Dras, miasteczko gdzie zatrzymujemy sie na nocleg. Oczywiscie w miescie jest tylko jedna "noclegownia", ktora nieco poraza cenami na tle innych noclegowni, w ktorych bywalismy (300 Rs za dwojke). Wybieramy z tyronem opcje "pod grusza". Rozbijamy namiot w slicznym zagajniku, obok strumyczka i spiewajacych ptakow :). Okolo 21 idziemy w kimonko.. trzeba wstac o 3:10 (w koncu sa wakacje :> ).
31 lipca - "Srinegar"
Okolo 4-tej wyjezdzamy z Dras. Widoki piekne. Wg hindusow (i nie tylko) Kaszmir jest najpiekniejsza czescia Indii. Nam tez sie bardzo podoba, chociaz nie rzuca na kolana (taka Szwajcaria w miniaturze, wg autochtonow raj na ziemi). Po drodze mijamy tez coraz wiecej wojska, jestesmy tez kilkukrotnie zatrzymywani do kontroli. Z ciekawych kwiatkow, to jedna z tablic przydroznych mowila "You are under the enemy observation"... ciekawe.. :) Okolo 11 jestesmy w Srinegarze. Fajne miejsce. Ciekawostka zwiazana ze Srinegarem sa tzw. houseboats. Historycznie taki ichni odpowiednik "Wozu Drzymaly", obecnie atrakcja turystyczna. Sami wyladowalismy u Majida Shodana w jego "Star of Asia". Cena 150Rs/os za nocleg na lodce oraz sniadanie i obiad.. Musze tutaj jednak napisac slowko odnosnie tego pana... Jest bardzo mily, pomocny, tzw. "bez wazeliny".. Ale na drugi dzien oszukal nas na 200 rupii.. nie polecam... jest wiele innych lodek.. Ogolnie w Srinegarze bardzo nam sie podobalo, tak inaczej. Plywalismy sobie lodka, jak w Wenecji, pochodzilismy sobie po okolicznej gorce, bylo milo. Nie odczuwa sie tego, ze tutaj czasami dochodzi jednak do spiec.. (Kaszmir to region, o ktory ciagle tocza sie walki pomiedzy Indiami a Pakistanem, aktualnie nieco sytuacja sie uspokoila, ale licho nie spi.. Sami postanowilismy wracac ta droga po tym, jak spotkalismy wiele osob, ktore ja przebyly i bardzo nam ja polecily). Sprawdzamy email w kafejce. Jaca jest od dzisiaj w Amirtsarze. Chcielismy byc w Srinegarze 2 dni, ale ze Jaca juz na nas czeka, wiec postanawiamy ruszyc z rana w dalsza droge.
1 sierpnia - "Amirtsar, cz. 2"
Pobudka, 5:10 (ktos tu ma wakacje, tak? ;) ). O 6tej wyplywamy shikara na staly lad z naszym gospodarzem, ktory miał nam zarezerwowac miejsca w jeepie. Docieramy na miejsce, placimy mu 600 Rs za 2 osoby i mamy zajac miejsca.. Nie pasuje nam jednak, ze mamy takie beznadziejne miejsca (z tylu jeepa, z reguly najtansze..). Okazuje sie, ze skur.. wzial od nas 600 a zaplacil za jeepa 400 (nasze miejsca byly po 200, lepsze z przodu po 250). W momencie, gdy już wiedzielismy, ze nas nacial i wysiedlismy, by zmienic mu nieco wyglad, Majida juz nie bylo.. szybko sie ulotnil... Trudno.. Wiedzielismy, ze Jaca przejechal odcinek do Jammu za 350 Rs/os i tym sie zasugerowalismy, placac Majidowi 300 za osobe... Jaca przeplacil, my jeszcze bardziej...
2 sierpnia - "Zegnamy brudasow..;)"
Pobudka.. o nie, dzisiaj nie o 5.30 :),a o 9!! A co, nalezy nam sie :D. Sniadanko, jakas ciapatta z warzywami za 10 rupkow i zmykamy do granicy (autobus do Attari za chyba 15R/leb, ale moge sie mylic o kilka rupek). Potem jeszcze riksza do przejscia za 25Rs i przekraczamy granice. Indie zegnaja nas milo, ale wrazenia z tego kraju mamy bardzo mieszane. Z jednej strony wspaniale krajobrazy Ladakhu (czulem sie jak na Marsie:)) oraz Kaszmiru, niezwykle Varanasi, przereklamowana Agra.. a z drugiej strony komercja, brud, naciagactwo.. Wszedzie widziano w nas jedynie pieniadze.. Nie bede wspominac Indii z sentymentem, wrecz przeciwnie i co ciekawe, sporo poznanych przez nas obcokrajowcow odnioslo podobne wrazenie... Hmm, w takim razie po co ludzie "wala tam drzwiami i oknami" jak do ziemii obiecanej? Nie wiem.. ja juz wiem, ze nie warto.. a moze raczej warto, ale z duzym dystansem i bez wielkich oczekiwan.. Okolo 15 bylismy w Pakistanie..WRESZCIE!!! Autentycznie sie cieszylismy:). Autobus z granicy do Lahore (14Rs) i jestesmy w stolicy stanu Punjab. Pierwsze kroki kierujemy na stacje kolejowa, by zorientowac sie w pociagach odjezdzajacych do Quetty. Na stacji spotykamy Wojtka i Ole (widzielismy ich nazwiska w ksiazce osob, które przekroczyly dzisiaj granice). Jada oni w pakistanskie gory, bardzo dobry wybor!!! Maja pare ambitnych celow, zycze im powodzenia. My sie ulokowalismy w hotelu Regal Internet Inn. Hotem w miare przyzwoity, cena 125Rs za pokoj 6cio osobowy. Co ciekawe, hotel oferuje dostep do internetu, czym chwali sie nawet w nazwie, ale ten nie dziala..:) Dobra, wybaczamy im, bo maja darmowa pralke i kuchnie, czym nadrabia sobie:). Pierwsze kroki stawiamy szukajac jedzenia. Znajdujemy... kurczaka z frytkami:). Mniam!!! Wreszcie normalne, nie zepsute wschodnia kuchnia, mieso (65Rs/leb)!!! Potem hotelik gdzie poznajemy australijczyka, ktory w Lahore mieszka juz od kilku miesiecy.Polecil nam pare miejsc do zobaczenia.. Bierzemy riksze do Hera Manti (tzw. czerwona dzielnica ;)). W restauracji Cooco's Den pijemy na dachu cole (wysmienity widok na meczet oraz Fort Lahore, naprawde warto przeplacic za cole, bo widok jest tego warty... tego nie znajdziecie w przewodnikach;>). Okolo 23 zaczeto otwierac... wystawy z "panienkami". Szok!!:) Kto by pomyslal, ze w takim kraju jak Pakistan jest "czerwona dzielnica", gdzie panienki stoja na wystawach... oczywiscie zaczepia nas juz jakis jegomosc oferujacy panienke poczatkowo za 1000 Rs, potem za 700 a na koniec, widzac nasz brak zainteresowania, zapytal, ile zaplacimy za "fucking":). Niezle... W ogole w Pakistanie nam sie bardzo podoba..Ludzie sa tu niewiarygodnie serdeczni, kazdy chce z nami zamienic pare slow, wszyscy sa bardzo pomocni, po prostu niebo a ziemia w porownaniu z Indiami... Naprawde, jak ktos mi powie, ze jedzie do Indii, to bede mu szczerze to odradzal..Pakistan to 100x lepszy wybor. Taniej i lepiej:)
Pobudka, 4:45 :) (ehh, te wczesne pobudki... bedzie mi ich brakowalo ;) ). Na dworcu jestesmy ciut przed 5:30, tak jak mielismy sie stawic. Oczywiscie czas hinduski plynie wolniej, wiec wyjezdzamy z okolo polgodzinnym opoznieniem (6:30). Autobus marki TATA, klasa - SUPERDELUXE ;) (tutaj wszystko jest deluxe lub superdeluxe, mimo, ze raczej lepiej by oddawalo rzeczywistosc okreslenie "shit" i "bullshit" ;) ). Jazda przebiega calkiem spokojnie. Okolo 18 jestesmy w Dras, miasteczko gdzie zatrzymujemy sie na nocleg. Oczywiscie w miescie jest tylko jedna "noclegownia", ktora nieco poraza cenami na tle innych noclegowni, w ktorych bywalismy (300 Rs za dwojke). Wybieramy z tyronem opcje "pod grusza". Rozbijamy namiot w slicznym zagajniku, obok strumyczka i spiewajacych ptakow :). Okolo 21 idziemy w kimonko.. trzeba wstac o 3:10 (w koncu sa wakacje :> ).
31 lipca - "Srinegar"
Okolo 4-tej wyjezdzamy z Dras. Widoki piekne. Wg hindusow (i nie tylko) Kaszmir jest najpiekniejsza czescia Indii. Nam tez sie bardzo podoba, chociaz nie rzuca na kolana (taka Szwajcaria w miniaturze, wg autochtonow raj na ziemi). Po drodze mijamy tez coraz wiecej wojska, jestesmy tez kilkukrotnie zatrzymywani do kontroli. Z ciekawych kwiatkow, to jedna z tablic przydroznych mowila "You are under the enemy observation"... ciekawe.. :) Okolo 11 jestesmy w Srinegarze. Fajne miejsce. Ciekawostka zwiazana ze Srinegarem sa tzw. houseboats. Historycznie taki ichni odpowiednik "Wozu Drzymaly", obecnie atrakcja turystyczna. Sami wyladowalismy u Majida Shodana w jego "Star of Asia". Cena 150Rs/os za nocleg na lodce oraz sniadanie i obiad.. Musze tutaj jednak napisac slowko odnosnie tego pana... Jest bardzo mily, pomocny, tzw. "bez wazeliny".. Ale na drugi dzien oszukal nas na 200 rupii.. nie polecam... jest wiele innych lodek.. Ogolnie w Srinegarze bardzo nam sie podobalo, tak inaczej. Plywalismy sobie lodka, jak w Wenecji, pochodzilismy sobie po okolicznej gorce, bylo milo. Nie odczuwa sie tego, ze tutaj czasami dochodzi jednak do spiec.. (Kaszmir to region, o ktory ciagle tocza sie walki pomiedzy Indiami a Pakistanem, aktualnie nieco sytuacja sie uspokoila, ale licho nie spi.. Sami postanowilismy wracac ta droga po tym, jak spotkalismy wiele osob, ktore ja przebyly i bardzo nam ja polecily). Sprawdzamy email w kafejce. Jaca jest od dzisiaj w Amirtsarze. Chcielismy byc w Srinegarze 2 dni, ale ze Jaca juz na nas czeka, wiec postanawiamy ruszyc z rana w dalsza droge.
1 sierpnia - "Amirtsar, cz. 2"
Pobudka, 5:10 (ktos tu ma wakacje, tak? ;) ). O 6tej wyplywamy shikara na staly lad z naszym gospodarzem, ktory miał nam zarezerwowac miejsca w jeepie. Docieramy na miejsce, placimy mu 600 Rs za 2 osoby i mamy zajac miejsca.. Nie pasuje nam jednak, ze mamy takie beznadziejne miejsca (z tylu jeepa, z reguly najtansze..). Okazuje sie, ze skur.. wzial od nas 600 a zaplacil za jeepa 400 (nasze miejsca byly po 200, lepsze z przodu po 250). W momencie, gdy już wiedzielismy, ze nas nacial i wysiedlismy, by zmienic mu nieco wyglad, Majida juz nie bylo.. szybko sie ulotnil... Trudno.. Wiedzielismy, ze Jaca przejechal odcinek do Jammu za 350 Rs/os i tym sie zasugerowalismy, placac Majidowi 300 za osobe... Jaca przeplacil, my jeszcze bardziej...
2 sierpnia - "Zegnamy brudasow..;)"
Pobudka.. o nie, dzisiaj nie o 5.30 :),a o 9!! A co, nalezy nam sie :D. Sniadanko, jakas ciapatta z warzywami za 10 rupkow i zmykamy do granicy (autobus do Attari za chyba 15R/leb, ale moge sie mylic o kilka rupek). Potem jeszcze riksza do przejscia za 25Rs i przekraczamy granice. Indie zegnaja nas milo, ale wrazenia z tego kraju mamy bardzo mieszane. Z jednej strony wspaniale krajobrazy Ladakhu (czulem sie jak na Marsie:)) oraz Kaszmiru, niezwykle Varanasi, przereklamowana Agra.. a z drugiej strony komercja, brud, naciagactwo.. Wszedzie widziano w nas jedynie pieniadze.. Nie bede wspominac Indii z sentymentem, wrecz przeciwnie i co ciekawe, sporo poznanych przez nas obcokrajowcow odnioslo podobne wrazenie... Hmm, w takim razie po co ludzie "wala tam drzwiami i oknami" jak do ziemii obiecanej? Nie wiem.. ja juz wiem, ze nie warto.. a moze raczej warto, ale z duzym dystansem i bez wielkich oczekiwan.. Okolo 15 bylismy w Pakistanie..WRESZCIE!!! Autentycznie sie cieszylismy:). Autobus z granicy do Lahore (14Rs) i jestesmy w stolicy stanu Punjab. Pierwsze kroki kierujemy na stacje kolejowa, by zorientowac sie w pociagach odjezdzajacych do Quetty. Na stacji spotykamy Wojtka i Ole (widzielismy ich nazwiska w ksiazce osob, które przekroczyly dzisiaj granice). Jada oni w pakistanskie gory, bardzo dobry wybor!!! Maja pare ambitnych celow, zycze im powodzenia. My sie ulokowalismy w hotelu Regal Internet Inn. Hotem w miare przyzwoity, cena 125Rs za pokoj 6cio osobowy. Co ciekawe, hotel oferuje dostep do internetu, czym chwali sie nawet w nazwie, ale ten nie dziala..:) Dobra, wybaczamy im, bo maja darmowa pralke i kuchnie, czym nadrabia sobie:). Pierwsze kroki stawiamy szukajac jedzenia. Znajdujemy... kurczaka z frytkami:). Mniam!!! Wreszcie normalne, nie zepsute wschodnia kuchnia, mieso (65Rs/leb)!!! Potem hotelik gdzie poznajemy australijczyka, ktory w Lahore mieszka juz od kilku miesiecy.Polecil nam pare miejsc do zobaczenia.. Bierzemy riksze do Hera Manti (tzw. czerwona dzielnica ;)). W restauracji Cooco's Den pijemy na dachu cole (wysmienity widok na meczet oraz Fort Lahore, naprawde warto przeplacic za cole, bo widok jest tego warty... tego nie znajdziecie w przewodnikach;>). Okolo 23 zaczeto otwierac... wystawy z "panienkami". Szok!!:) Kto by pomyslal, ze w takim kraju jak Pakistan jest "czerwona dzielnica", gdzie panienki stoja na wystawach... oczywiscie zaczepia nas juz jakis jegomosc oferujacy panienke poczatkowo za 1000 Rs, potem za 700 a na koniec, widzac nasz brak zainteresowania, zapytal, ile zaplacimy za "fucking":). Niezle... W ogole w Pakistanie nam sie bardzo podoba..Ludzie sa tu niewiarygodnie serdeczni, kazdy chce z nami zamienic pare slow, wszyscy sa bardzo pomocni, po prostu niebo a ziemia w porownaniu z Indiami... Naprawde, jak ktos mi powie, ze jedzie do Indii, to bede mu szczerze to odradzal..Pakistan to 100x lepszy wybor. Taniej i lepiej:)
8.8.2004, Krzysiek wraca z Indii, 3-7.08
3 sierpnia - "Lahore c.d."
Kolejny dzien w Lahore. Pobudka cos kolo 8mej. Tyron z Jaca udali sie w okolice dworca kupic bilety na dzisiejszy Quetta Express na 16.30. Chcielismy kupic dzien wczesniej, ale jako ze zalezalo nam na znizce a dzien wczesniej było juz za pozno by takowa uzyskac, postanowilismy zalatwic wszystko nastepnego dnia z rana. Ogolnie sprawa wyglada tak, ze w Pakistanie sa znizki dla studentow (50%) oraz turystow (25%) na pociagi, ale nie sa one "automatyczne" jak w Polsce. Trzeba odwiedzic "wszystkich swietych", uzyskac tzw. concession i z tym udac sie do kas, gdzie sprzedadza nam juz odpowiedni bilet. Zalatwienie formalnosci (ksero paszportu, wypelnienie podania o znizki itp) zabralo tyronowi i jacy prawie 2h ale warto bylo. Kupili bilety na pociag, niestety na nastepny dzien, bo juz na dzisiaj nie bylo miejsc, za cene okolo 500Rs (1st class sleeper w cenie tzw. economy class, bardzo milo..). Jako, ze mamy jeszcze jeden dzien do spedzenia w Lahore, to .... go spedzamy :). Zaliczamy Lahore Museum (100Rs/leb.. troche fajnych rzeczy, ale ogolnie meczace..), szwedamy sie troche po miescie, robimy male zakupy (znalazlem w okolicach naszego hostelu fajne miejsce, gdzie mozna kupic filmy na DVD.. bardzo ladnie wydane, wszystkie dwuwarstwowe, ogromny wybor, za cene 80Rs – jakies 5,5zl.. na "stadionie" sa duzo drozsze i w gorszej jakosci..). Dzien minal ogolnie na leniuchowaniu, a co, nalezy nam sie...
4 sierpnia - "Go West.."
Jakos nam rano sie nie chcialo wstawac, wiec jak przyszlo co do czego to okazalo sie, ze jest 10-ta.. :) Troche pozno :), ale sa wakacje.. Potem sniadanko i co tu robic dalej.. Ja wyskoczylem sobie dokupic jeszcze pare plytek z filmami (taka okazja sie moze juz nie powtorzyc ;) ), a potem wyskoczylismy sobie do... ZOO :). Wstep - 10Rs. Zoo jest utrzymane calkiem niezle, maja ptaszki, malpki, sloniki, hipopotamy... jak ja dawno w ZOO nie bylem :). Pare fotek, pare godzinek i zbieramy sie do wyjazdu. Jeszcze tylko obiad (znowu jakies strasznie ostre pakistanskie zarcie) i jedziemy riksza na dworzec. Tutaj szybko znajdujemy nasz pociag, lokujemy sie w przedziale i zaczynamy podroz.. kolejne 1200 km :). Ogolnie jestesmy bardzo mile zaskoczeni pociagiem do Quetty. Nasz 1st class jest calkiem fajny, 4 lozka w zamykanym przedziale, wszystko w niezlym stanie, wyglada duzo lepiej niz pociagi w Indiach... ale zreszta, wszystko jest lepsze niz w Indiach, przeciez juz ustalilismy, ze Indie sa milion lat za murzynami :). Na dworcu spotykamy Polaka - Slawka. Kupowal bilet w ostatniej chwili, wiec o znizki juz nie powalczy. Poza tym w sleeperach miejsc juz raczej nie ma. Kupil w koncu bilet w klasie ekonomicznej za podobna cene do tego, co my zaplacilismy za 1st class. Z tym ze klasa ekonomiczna tutaj, tzn. w Pakistanie to nie to samo co "bydlecy" w Indiach. Owszem, uklad pociagu podobny, podobne drewniane prycze, ale sa miejscowki, ilosc ludzi taka, ze wszyscy sie jakos mieszcza a nie siedza sobie na glowach.. Kolejny raz.. a zreszta, wszyscy wiedza "za kim" sa Indie.. ;) W pociagu urzadzilismy sobie mala czytelnie, kazdy wchlonal jakas ksiazeczke, tak do 22 a potem w kimonko..
5 sierpnia - Quetta
Droga pociagiem przez wiekszosc czasu biegla przez pustynie Baluchi. Pelno piasku, praktycznie wszystko mielismy zakurzone, ale i tak uwazamy, ze byla to najbardziej komfortowa podroz od czasu pociagu Kijow - Moskwa. Slawek w ekonomiku mial troche gorzej, bo u nich piach hulal po calym pociagu (brak przedzialow), ale tez wygladal po podrozy nienajgorzej, wiec dalo sie te trase takze przejechac ekonomikiem :). Pociag przyjechal szybciej niz myslelismy. W przewodnikach jest napisane, ze trase te pokonuje w okolo 28h, tymczasem juz o 16:20 bylismy w Quetta, fajnie. Quetta to miasto niedaleko granicy Afganskiej. Praktycznie bedac turysta nie mozna go dobrowolnie opuscic, jedynie jadac w strone Iranu lub na wschod Pakistanu. Stacjonuje tutaj masa zolnierzy, niedaleko tocza sie walki. Rejon na polnoc od Quetty raczej do bezpiecznych nie nalezy, ale jak ktos tam sie probuje udac, to jego sprawa.. Kilka dni wczesniej był tez zamach na premiera Baluchistanu, co tez wplywa nieco na atmosfere w regionie. Ulokowalismy sie w hotelu "Al-Talib" :), super nazwa :), glownie dla niej go wybralismy. Jest na tylach hotelu Muslim, niedaleko kina. Pokoj 3-osobowy - 300 Rs. Samo miasto nie ma zbyt duzo zaoferowania. Jest bazar, calkiem niezly, ale po bazarach w Lahore niczym nie zaskakuje, jest troche smacznego jedzonka, ale ogolnie miasto to jest po prostu nieodzownym przystankiem na drodze do Iranu i tylko tyle.
6 sierpnia - "A teraz jedziemy do Iranu..."
Dzien raczej leniwy. Pochodzilismy troche po bazarze (uzupelnilem kolekcje filmow ;), tutaj jeszcze taniej - 70Rs za DVD.. podoba mi sie :>). Strzelilismy sobie przepyszny napoj z trzciny cukrowej (10Rs za duza szklanice), zakupilismy bilety do Taftanu (miasto graniczne z Iranem - 250Rs/leb) no i coz.. o 17 w droge :). Sama podroz to oddzielna historia :). Autobus mial tak obladowany dach, ze glowa mala :). Do tego w polowie drogi "szef autobusu" wzial jakies kolejne 25 osob "na lewo", przez co zrobil sie w autobusie straszny tlok (polowe drogi ktos nam ciagle po nogach deptal, pozycje do siedzenia tez mielismy kuriozalne..). Odcinek 640 km do Taftanu autobus pokonal w 15h.. dlugo jak na europejskie warunki... ale jak wiadomo w Indiach... byloby to pewnie 20h ;)
7 sierpnia - "Iran wita przybyszow z Lechistanu"
Na granice dojechalismy okolo 8mej rano. Odprawa po Pakistanskiej stronie przebiegla dosc sprawnie. Wydalismy ostatnie rupie na soczki i w droge. Po obu stronach granicy sa "cinkciarze" oferujacy wymiane pieniedzy. Kurs daja raczej bardzo niekorzystny. Przy nominalach rzedu 10-20 $ dawali 7000 riali za dolara, wiec bardzo nieciekawie (dzieki Slawkowi, ktorego spotkalismy w pociagu wiemy, ze normalny kurs w tym roku to 8500 riali/dolara). Wszystkich "cinkciarzy" splawiamy, choc w sumie powinnismy z 10$ wymienic bo dalej moga byc problemy ;). Po stronie iranskiej odprawa byla nieco mniej sprawna, ale w sumi po okolo godzinie granice przekroczylismy. Od razu dopadli nas taksowkarze oferujacy przejazd do Zahedanu za jakies dziwne pieniadze.. Najnizsza cena jaka wytargowalismy to bylo 60000 riali, drogo. Trojka japonczykow, ktora takze przekroczyla granice, rowniez stwierdzila, ze nie zaplaci tych pieniedzy i poszlismy piechota w kierunku miasta (okolo 5km od granicy - Mirgave). Po okolo 1 km zlapalismy stopa razem z japonczykami do Mirgave (o dziwo za darmo :>). Jak wspominalem, nie mielismy iranskiej waluty, co okazalo się sporym problemem. Wymienic pieniadze mozna tylko w jednym banku - Mellit Bank of Iran. W Mirgave owszem, byl jego oddzial, ale nie wymieniali tam pieniedzy :). W banku spotkala nas jedna z ciekawszych historii naszego wyjazdu. Jedna z osob ktore spotkalismy w banku usilowala nam wytlumaczyc, ze pieniadze mozemy wymienic w Zahedanie. Podala nam adres banku itd, a my probowalismy jej wytlumaczyc, ze nie mamy pieniedzy, by dojechac do Zahedanu.. Po kilku minutach nasz rozmowca zrozumial o co chodzi :) i.. dal nam 50000 riali!!!. Chcielismy mu wreczyc za to 6 dolarow, ale odmowil... Powiedzial tez, zebysmy nie placili za transport do Zahedanu wiecej niz 10000 riali na osobe. Probowalismy zlapac stopa do Zahedanu, ale wszyscy kierowcy chcieli duuuze pieniadze i za 30000 riali nikt nas nie chcial podwiezc.. Skonczylo sie na tym, ze policjant zatrzymal nam samochod i kazal zawiezc za 30000 :). Podoba się nam tutaj.. Zreszta wszyscy nam mowili o wielkiej goscinnosci i serdecznosci iranczykow i jak na razie sprawdza sie co do joty. Zreszta tyron byl w iranie w ubieglym roku i takze nam opowiadal, o tym jak wspaniali ludzie tu mieszkaja. Po okolo godzinie jazdy bylismy w Zahedanie. Tutaj taksowka (5000 riali) podjechalismy do banku, wymiana pieniedzy (8700 riali za dolara, prowizja 2 dolary) i wreszcie mozemy zyc :). Kupujemy pyszne kanapki (3000 riali) i zam-zamy (iranska coca-cola :>) i udajemy sie na dworzec autobusowy (taksowka, 5000 riali). Tak w ogole to Iran ma chyba najtansze taksowki na swiecie. Calkiem spore odleglosci pokonywalismy za pieniadze rzedu 5000 riali (co nie jest dziwne przy cenie paliwa rzedu 1$=45 litrow ropy). Tutaj kupujemy bilet na autobus do Yiazdu (50000 riali/leb). Autobus - lux. Volvo, klima, bardzo wygodny.. W ogole widac, ze Iran stoi cywilizacyjnie 100 lat przed Pakistanem nie mowiac juz o Indiach.. Wstyd przyznac, ale drogi maja takze duzo lepsze niz w Polsce.. Autobusem pokonalismy trase komfortowo. Okolo 12h i jestesmy w Yiazd (1000km od Zahedanu). Tutaj rozkladamy sie z karimatami na jakims parkingu i spimy sobie do rana :).
Kolejny dzien w Lahore. Pobudka cos kolo 8mej. Tyron z Jaca udali sie w okolice dworca kupic bilety na dzisiejszy Quetta Express na 16.30. Chcielismy kupic dzien wczesniej, ale jako ze zalezalo nam na znizce a dzien wczesniej było juz za pozno by takowa uzyskac, postanowilismy zalatwic wszystko nastepnego dnia z rana. Ogolnie sprawa wyglada tak, ze w Pakistanie sa znizki dla studentow (50%) oraz turystow (25%) na pociagi, ale nie sa one "automatyczne" jak w Polsce. Trzeba odwiedzic "wszystkich swietych", uzyskac tzw. concession i z tym udac sie do kas, gdzie sprzedadza nam juz odpowiedni bilet. Zalatwienie formalnosci (ksero paszportu, wypelnienie podania o znizki itp) zabralo tyronowi i jacy prawie 2h ale warto bylo. Kupili bilety na pociag, niestety na nastepny dzien, bo juz na dzisiaj nie bylo miejsc, za cene okolo 500Rs (1st class sleeper w cenie tzw. economy class, bardzo milo..). Jako, ze mamy jeszcze jeden dzien do spedzenia w Lahore, to .... go spedzamy :). Zaliczamy Lahore Museum (100Rs/leb.. troche fajnych rzeczy, ale ogolnie meczace..), szwedamy sie troche po miescie, robimy male zakupy (znalazlem w okolicach naszego hostelu fajne miejsce, gdzie mozna kupic filmy na DVD.. bardzo ladnie wydane, wszystkie dwuwarstwowe, ogromny wybor, za cene 80Rs – jakies 5,5zl.. na "stadionie" sa duzo drozsze i w gorszej jakosci..). Dzien minal ogolnie na leniuchowaniu, a co, nalezy nam sie...
4 sierpnia - "Go West.."
Jakos nam rano sie nie chcialo wstawac, wiec jak przyszlo co do czego to okazalo sie, ze jest 10-ta.. :) Troche pozno :), ale sa wakacje.. Potem sniadanko i co tu robic dalej.. Ja wyskoczylem sobie dokupic jeszcze pare plytek z filmami (taka okazja sie moze juz nie powtorzyc ;) ), a potem wyskoczylismy sobie do... ZOO :). Wstep - 10Rs. Zoo jest utrzymane calkiem niezle, maja ptaszki, malpki, sloniki, hipopotamy... jak ja dawno w ZOO nie bylem :). Pare fotek, pare godzinek i zbieramy sie do wyjazdu. Jeszcze tylko obiad (znowu jakies strasznie ostre pakistanskie zarcie) i jedziemy riksza na dworzec. Tutaj szybko znajdujemy nasz pociag, lokujemy sie w przedziale i zaczynamy podroz.. kolejne 1200 km :). Ogolnie jestesmy bardzo mile zaskoczeni pociagiem do Quetty. Nasz 1st class jest calkiem fajny, 4 lozka w zamykanym przedziale, wszystko w niezlym stanie, wyglada duzo lepiej niz pociagi w Indiach... ale zreszta, wszystko jest lepsze niz w Indiach, przeciez juz ustalilismy, ze Indie sa milion lat za murzynami :). Na dworcu spotykamy Polaka - Slawka. Kupowal bilet w ostatniej chwili, wiec o znizki juz nie powalczy. Poza tym w sleeperach miejsc juz raczej nie ma. Kupil w koncu bilet w klasie ekonomicznej za podobna cene do tego, co my zaplacilismy za 1st class. Z tym ze klasa ekonomiczna tutaj, tzn. w Pakistanie to nie to samo co "bydlecy" w Indiach. Owszem, uklad pociagu podobny, podobne drewniane prycze, ale sa miejscowki, ilosc ludzi taka, ze wszyscy sie jakos mieszcza a nie siedza sobie na glowach.. Kolejny raz.. a zreszta, wszyscy wiedza "za kim" sa Indie.. ;) W pociagu urzadzilismy sobie mala czytelnie, kazdy wchlonal jakas ksiazeczke, tak do 22 a potem w kimonko..
5 sierpnia - Quetta
Droga pociagiem przez wiekszosc czasu biegla przez pustynie Baluchi. Pelno piasku, praktycznie wszystko mielismy zakurzone, ale i tak uwazamy, ze byla to najbardziej komfortowa podroz od czasu pociagu Kijow - Moskwa. Slawek w ekonomiku mial troche gorzej, bo u nich piach hulal po calym pociagu (brak przedzialow), ale tez wygladal po podrozy nienajgorzej, wiec dalo sie te trase takze przejechac ekonomikiem :). Pociag przyjechal szybciej niz myslelismy. W przewodnikach jest napisane, ze trase te pokonuje w okolo 28h, tymczasem juz o 16:20 bylismy w Quetta, fajnie. Quetta to miasto niedaleko granicy Afganskiej. Praktycznie bedac turysta nie mozna go dobrowolnie opuscic, jedynie jadac w strone Iranu lub na wschod Pakistanu. Stacjonuje tutaj masa zolnierzy, niedaleko tocza sie walki. Rejon na polnoc od Quetty raczej do bezpiecznych nie nalezy, ale jak ktos tam sie probuje udac, to jego sprawa.. Kilka dni wczesniej był tez zamach na premiera Baluchistanu, co tez wplywa nieco na atmosfere w regionie. Ulokowalismy sie w hotelu "Al-Talib" :), super nazwa :), glownie dla niej go wybralismy. Jest na tylach hotelu Muslim, niedaleko kina. Pokoj 3-osobowy - 300 Rs. Samo miasto nie ma zbyt duzo zaoferowania. Jest bazar, calkiem niezly, ale po bazarach w Lahore niczym nie zaskakuje, jest troche smacznego jedzonka, ale ogolnie miasto to jest po prostu nieodzownym przystankiem na drodze do Iranu i tylko tyle.
6 sierpnia - "A teraz jedziemy do Iranu..."
Dzien raczej leniwy. Pochodzilismy troche po bazarze (uzupelnilem kolekcje filmow ;), tutaj jeszcze taniej - 70Rs za DVD.. podoba mi sie :>). Strzelilismy sobie przepyszny napoj z trzciny cukrowej (10Rs za duza szklanice), zakupilismy bilety do Taftanu (miasto graniczne z Iranem - 250Rs/leb) no i coz.. o 17 w droge :). Sama podroz to oddzielna historia :). Autobus mial tak obladowany dach, ze glowa mala :). Do tego w polowie drogi "szef autobusu" wzial jakies kolejne 25 osob "na lewo", przez co zrobil sie w autobusie straszny tlok (polowe drogi ktos nam ciagle po nogach deptal, pozycje do siedzenia tez mielismy kuriozalne..). Odcinek 640 km do Taftanu autobus pokonal w 15h.. dlugo jak na europejskie warunki... ale jak wiadomo w Indiach... byloby to pewnie 20h ;)
7 sierpnia - "Iran wita przybyszow z Lechistanu"
Na granice dojechalismy okolo 8mej rano. Odprawa po Pakistanskiej stronie przebiegla dosc sprawnie. Wydalismy ostatnie rupie na soczki i w droge. Po obu stronach granicy sa "cinkciarze" oferujacy wymiane pieniedzy. Kurs daja raczej bardzo niekorzystny. Przy nominalach rzedu 10-20 $ dawali 7000 riali za dolara, wiec bardzo nieciekawie (dzieki Slawkowi, ktorego spotkalismy w pociagu wiemy, ze normalny kurs w tym roku to 8500 riali/dolara). Wszystkich "cinkciarzy" splawiamy, choc w sumie powinnismy z 10$ wymienic bo dalej moga byc problemy ;). Po stronie iranskiej odprawa byla nieco mniej sprawna, ale w sumi po okolo godzinie granice przekroczylismy. Od razu dopadli nas taksowkarze oferujacy przejazd do Zahedanu za jakies dziwne pieniadze.. Najnizsza cena jaka wytargowalismy to bylo 60000 riali, drogo. Trojka japonczykow, ktora takze przekroczyla granice, rowniez stwierdzila, ze nie zaplaci tych pieniedzy i poszlismy piechota w kierunku miasta (okolo 5km od granicy - Mirgave). Po okolo 1 km zlapalismy stopa razem z japonczykami do Mirgave (o dziwo za darmo :>). Jak wspominalem, nie mielismy iranskiej waluty, co okazalo się sporym problemem. Wymienic pieniadze mozna tylko w jednym banku - Mellit Bank of Iran. W Mirgave owszem, byl jego oddzial, ale nie wymieniali tam pieniedzy :). W banku spotkala nas jedna z ciekawszych historii naszego wyjazdu. Jedna z osob ktore spotkalismy w banku usilowala nam wytlumaczyc, ze pieniadze mozemy wymienic w Zahedanie. Podala nam adres banku itd, a my probowalismy jej wytlumaczyc, ze nie mamy pieniedzy, by dojechac do Zahedanu.. Po kilku minutach nasz rozmowca zrozumial o co chodzi :) i.. dal nam 50000 riali!!!. Chcielismy mu wreczyc za to 6 dolarow, ale odmowil... Powiedzial tez, zebysmy nie placili za transport do Zahedanu wiecej niz 10000 riali na osobe. Probowalismy zlapac stopa do Zahedanu, ale wszyscy kierowcy chcieli duuuze pieniadze i za 30000 riali nikt nas nie chcial podwiezc.. Skonczylo sie na tym, ze policjant zatrzymal nam samochod i kazal zawiezc za 30000 :). Podoba się nam tutaj.. Zreszta wszyscy nam mowili o wielkiej goscinnosci i serdecznosci iranczykow i jak na razie sprawdza sie co do joty. Zreszta tyron byl w iranie w ubieglym roku i takze nam opowiadal, o tym jak wspaniali ludzie tu mieszkaja. Po okolo godzinie jazdy bylismy w Zahedanie. Tutaj taksowka (5000 riali) podjechalismy do banku, wymiana pieniedzy (8700 riali za dolara, prowizja 2 dolary) i wreszcie mozemy zyc :). Kupujemy pyszne kanapki (3000 riali) i zam-zamy (iranska coca-cola :>) i udajemy sie na dworzec autobusowy (taksowka, 5000 riali). Tak w ogole to Iran ma chyba najtansze taksowki na swiecie. Calkiem spore odleglosci pokonywalismy za pieniadze rzedu 5000 riali (co nie jest dziwne przy cenie paliwa rzedu 1$=45 litrow ropy). Tutaj kupujemy bilet na autobus do Yiazdu (50000 riali/leb). Autobus - lux. Volvo, klima, bardzo wygodny.. W ogole widac, ze Iran stoi cywilizacyjnie 100 lat przed Pakistanem nie mowiac juz o Indiach.. Wstyd przyznac, ale drogi maja takze duzo lepsze niz w Polsce.. Autobusem pokonalismy trase komfortowo. Okolo 12h i jestesmy w Yiazd (1000km od Zahedanu). Tutaj rozkladamy sie z karimatami na jakims parkingu i spimy sobie do rana :).
11.8.2004, Krzysiek wraca z Indii, 8-10.08
8 sierpnia - Yiazd
Pobudka okolo 8 rano. Co prawda sen byl zaburzony przez jednego pana, ktoremu zastawilem miejsce parkingowe i musialem sie przesunac, ale i tak spalo sie niezle. Obudzilismy sie otoczeni samochodami, smiesznie :) ale jeszcze lepsze jest to, ze nikt nas nie budzil itd.. Wszyscy chodzili wokol nas praktycznie na paluszkach. Pierwsza rzecz, ktora zrobilismy, to podjechalismy na dworzec autobusowy, kupic bilety do Esfahanu (nie jestem pewien, ale chyba około 20000 riali na osobe za Super Deluxe'a). Kupilismy je na 17, wiec mielismy praktycznie caly dzien na chodzenie po miescie. Sam Yiazd.. hmm, calkiem mily, ale jakos nudza mnie juz miasta... Zobaczylismy ze 2 meczety, poszwedalismy sie troche po miescie, ale w sumie, to zadna rewelacja. Wstapilismy tez do hotelu Silk Road, do tamtejszej "herbaciarni" na herbatke i faje wodna (banan :)). Bardzo milo (6000 za herbate i 8000 za faje..) Po poludniu zrobilismy tez mala wycieczke taksowka do pobliskich "wiez milczenia" (okolo 7km od Yiazd). Taksowka kosztowala nas 30000 riali, nienajgorzej. Potem na terminal, kolejne sandwitche (obiad ;) ) i jedziemy dalej. W Esfahanie jestesmy okolo 22. Taksowka z dworca (10000 riali, drogo jak na tutejsze warunki) jedziemy do hotelu Abir Khabir (czy jakos tak). Cena za tzw. carpet room (czyli pusta piwnica z dywanami na ziemi) - 25000 riali/osobe. Drogo!!! Tak w ogole to ceny Iranie znaczaco wzrosly w porownaniu do ubieglego roku (tyron byl w 2003r. przez miesiac, spal w tym samym hotelu i placil 25tys riali za dwojke, teraz za dwojke zaspiewali nam 40 tys riali). Wyruszylismy jeszcze na szybki obchod miasta noca. Wyglada bardzo ladnie, szczegolnie podswietlone mosty. Wypalamy jeszcze kolejna faje wodna i zmykamy do hotelu.. Czas na zasluzony sen.
9 sierpnia - Esfahan c.d.
Pobudka kolo 9tej, prysznic (maja tu ciepla wode!!! pierwsza ciepla woda od czasu hotelu w Chinach :>) i ruszamy na miasto.. Jakies sniadanko (6tys za sandwicha.. przesada, ale tutaj po prostu jest drozej). Podjechalismy tez do urzedu ds cudzoziemcow dowiedziec sie, do kiedy jest wazna nasza wiza. Na wizie widnieje "5 dni", wjechalismy 7 sierpnia okolo 10, wiec nie wiemy czy musimy wyjechac do polnocy 11, do 10 godz 12 sierpnia (bezsensowne bo nigdzie nie ma mowy o godzinie na pieczatce) czy moze do polnocy 12 sierpnia. Watpliwosci rozwiane - polnoc 12 sierpnia. Z biura podjezdzamy z powrotem do centrum i stad idziemy na plac Chomeiniego (po miescie poruszamy sie autobusami.. smiesznie tanie - 500 riali na osobe i calkiem szybkie). Odwiedzamy tutejsze meczety (mila niespodzianka, wstep do meczetu stanial 10 krotnie w porownaniu do 2003 r., teraz jest 2500 riali) a nastepnie palac krolewski (czy cokolwiek to bylo). Ostatni punkt programu to bazar. Tutaj po dlugich targach i odwiedzeniu wielu stoisk nabywamy w koncu faje wodne :), kazdy po jednej oraz odpowiedni zapas tytoniu (o przeroznych smakach). Faja - 50000 riali, tytonie po 3500 riali za opakowanie. Aha, wczesniej jeszcze odwiedzilismy dworzec autobusowy gdzie nabylismy bilety do Hamadanu na 21.30. Cena - 19300 riali/leb (super deluxe czyli stary mercedes bez klimy :>). Wymieniamy jeszcze pieniadze w jakims "kantorze", kurs - 8740 riali/dolara, calkiem niezly i bez prowizji i jedziemy na terminal.
10 sierpnia - Hamadan i jaskinie Ali Sadr
Hamadan "zaliczamy" ze wzgledu na jaskinie Ali Sadr, gdyz jest to najrozsadniejsze miejsce wypadowe w tamte okolice. Okolo 5rano jestemy na miejscu. Rozbijamy sie pod drzewkiem gdzie zaliczamy 3h snu. Okolo 8mej pobudka, sniadanko (znowu sandwiche :D) i jedziemy minibusem do Ali Sadr (3500 riali za osobe, okolo 1.5h jazdy). Wejscie do jaskin jest strasznie drogie!!! W przewodniku podana cena to 25000 riali. Owszem, ta cena jest aktualna ale tylko dla iranczykow. Obcokrajowcy maja do zaplaty bagatela, 80000 riali!!!. Postanawiamy powalczyc o znizki ;). Koniec koncow, po dlugich targach placimy za 3 bilety 100000 riali, wiec bardzo przyzwoicie :). Same jaskinie sa naprawde godne polecenia. Zalicza sie tam splyw lodeczkami, troszke chodzenia piechotka, calosc trwa okolo 1.5h i jest naprawde warte wypadu do Hamadanu a potem Ali Sadr. Z Ali Sadr chcielismy sie udac do "Tronu Salomona" (Takht-e-Soleiman), ale ceny, jakie zaspiewali nam taksowkarze nas zabily (300000 riali). I tak tyle nie mamy. Wracamy do Hamadanu. Zostalo nam bardzo malo pieniedzy, wiec postanawiamy troche domienic... Oczywiscie wymienic mozna tylko w 1 banku w miescie, ktory jest daleko od terminala autobusowego, na taksowke nas nie stac.. hmm, niewesolo :). W koncu docieramy piechota a bank oczywiscie.. jest w trakcie zamykania sie.. W koncu pieniadze wymienia nam jakis pracownik, co prawda "na lewo", ale po przyzwoitym kursie 8600 wiec nas to urzadza.. bedziemy mieli za co kupic jedzenie :D (bilety kupilismy już wczesniej do Tabrizu, ponownie okolo 20000 riali/leb). W miescie odwiedzamy jeszcze bardzo tradycyjna palarnie fajek (albo raczej herbaciarnie) gdzie wypalamy faje, tym razem tyton o smaku jablkowym.. fajnie i tanio :) (5000 riali za faje i herbate). Okolo 18 mamy autobus do Tabrizu... wiec w droge.
Pobudka okolo 8 rano. Co prawda sen byl zaburzony przez jednego pana, ktoremu zastawilem miejsce parkingowe i musialem sie przesunac, ale i tak spalo sie niezle. Obudzilismy sie otoczeni samochodami, smiesznie :) ale jeszcze lepsze jest to, ze nikt nas nie budzil itd.. Wszyscy chodzili wokol nas praktycznie na paluszkach. Pierwsza rzecz, ktora zrobilismy, to podjechalismy na dworzec autobusowy, kupic bilety do Esfahanu (nie jestem pewien, ale chyba około 20000 riali na osobe za Super Deluxe'a). Kupilismy je na 17, wiec mielismy praktycznie caly dzien na chodzenie po miescie. Sam Yiazd.. hmm, calkiem mily, ale jakos nudza mnie juz miasta... Zobaczylismy ze 2 meczety, poszwedalismy sie troche po miescie, ale w sumie, to zadna rewelacja. Wstapilismy tez do hotelu Silk Road, do tamtejszej "herbaciarni" na herbatke i faje wodna (banan :)). Bardzo milo (6000 za herbate i 8000 za faje..) Po poludniu zrobilismy tez mala wycieczke taksowka do pobliskich "wiez milczenia" (okolo 7km od Yiazd). Taksowka kosztowala nas 30000 riali, nienajgorzej. Potem na terminal, kolejne sandwitche (obiad ;) ) i jedziemy dalej. W Esfahanie jestesmy okolo 22. Taksowka z dworca (10000 riali, drogo jak na tutejsze warunki) jedziemy do hotelu Abir Khabir (czy jakos tak). Cena za tzw. carpet room (czyli pusta piwnica z dywanami na ziemi) - 25000 riali/osobe. Drogo!!! Tak w ogole to ceny Iranie znaczaco wzrosly w porownaniu do ubieglego roku (tyron byl w 2003r. przez miesiac, spal w tym samym hotelu i placil 25tys riali za dwojke, teraz za dwojke zaspiewali nam 40 tys riali). Wyruszylismy jeszcze na szybki obchod miasta noca. Wyglada bardzo ladnie, szczegolnie podswietlone mosty. Wypalamy jeszcze kolejna faje wodna i zmykamy do hotelu.. Czas na zasluzony sen.
9 sierpnia - Esfahan c.d.
Pobudka kolo 9tej, prysznic (maja tu ciepla wode!!! pierwsza ciepla woda od czasu hotelu w Chinach :>) i ruszamy na miasto.. Jakies sniadanko (6tys za sandwicha.. przesada, ale tutaj po prostu jest drozej). Podjechalismy tez do urzedu ds cudzoziemcow dowiedziec sie, do kiedy jest wazna nasza wiza. Na wizie widnieje "5 dni", wjechalismy 7 sierpnia okolo 10, wiec nie wiemy czy musimy wyjechac do polnocy 11, do 10 godz 12 sierpnia (bezsensowne bo nigdzie nie ma mowy o godzinie na pieczatce) czy moze do polnocy 12 sierpnia. Watpliwosci rozwiane - polnoc 12 sierpnia. Z biura podjezdzamy z powrotem do centrum i stad idziemy na plac Chomeiniego (po miescie poruszamy sie autobusami.. smiesznie tanie - 500 riali na osobe i calkiem szybkie). Odwiedzamy tutejsze meczety (mila niespodzianka, wstep do meczetu stanial 10 krotnie w porownaniu do 2003 r., teraz jest 2500 riali) a nastepnie palac krolewski (czy cokolwiek to bylo). Ostatni punkt programu to bazar. Tutaj po dlugich targach i odwiedzeniu wielu stoisk nabywamy w koncu faje wodne :), kazdy po jednej oraz odpowiedni zapas tytoniu (o przeroznych smakach). Faja - 50000 riali, tytonie po 3500 riali za opakowanie. Aha, wczesniej jeszcze odwiedzilismy dworzec autobusowy gdzie nabylismy bilety do Hamadanu na 21.30. Cena - 19300 riali/leb (super deluxe czyli stary mercedes bez klimy :>). Wymieniamy jeszcze pieniadze w jakims "kantorze", kurs - 8740 riali/dolara, calkiem niezly i bez prowizji i jedziemy na terminal.
10 sierpnia - Hamadan i jaskinie Ali Sadr
Hamadan "zaliczamy" ze wzgledu na jaskinie Ali Sadr, gdyz jest to najrozsadniejsze miejsce wypadowe w tamte okolice. Okolo 5rano jestemy na miejscu. Rozbijamy sie pod drzewkiem gdzie zaliczamy 3h snu. Okolo 8mej pobudka, sniadanko (znowu sandwiche :D) i jedziemy minibusem do Ali Sadr (3500 riali za osobe, okolo 1.5h jazdy). Wejscie do jaskin jest strasznie drogie!!! W przewodniku podana cena to 25000 riali. Owszem, ta cena jest aktualna ale tylko dla iranczykow. Obcokrajowcy maja do zaplaty bagatela, 80000 riali!!!. Postanawiamy powalczyc o znizki ;). Koniec koncow, po dlugich targach placimy za 3 bilety 100000 riali, wiec bardzo przyzwoicie :). Same jaskinie sa naprawde godne polecenia. Zalicza sie tam splyw lodeczkami, troszke chodzenia piechotka, calosc trwa okolo 1.5h i jest naprawde warte wypadu do Hamadanu a potem Ali Sadr. Z Ali Sadr chcielismy sie udac do "Tronu Salomona" (Takht-e-Soleiman), ale ceny, jakie zaspiewali nam taksowkarze nas zabily (300000 riali). I tak tyle nie mamy. Wracamy do Hamadanu. Zostalo nam bardzo malo pieniedzy, wiec postanawiamy troche domienic... Oczywiscie wymienic mozna tylko w 1 banku w miescie, ktory jest daleko od terminala autobusowego, na taksowke nas nie stac.. hmm, niewesolo :). W koncu docieramy piechota a bank oczywiscie.. jest w trakcie zamykania sie.. W koncu pieniadze wymienia nam jakis pracownik, co prawda "na lewo", ale po przyzwoitym kursie 8600 wiec nas to urzadza.. bedziemy mieli za co kupic jedzenie :D (bilety kupilismy już wczesniej do Tabrizu, ponownie okolo 20000 riali/leb). W miescie odwiedzamy jeszcze bardzo tradycyjna palarnie fajek (albo raczej herbaciarnie) gdzie wypalamy faje, tym razem tyton o smaku jablkowym.. fajnie i tanio :) (5000 riali za faje i herbate). Okolo 18 mamy autobus do Tabrizu... wiec w droge.
Archiwum
2024 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2023 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2022 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2021 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2020 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2019 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2018 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2017 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2016 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2015 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2014 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2013 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2012 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2011 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2010 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2009 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2008 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2007 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2006 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2005 12 11 10 9 8 7 6 5 4 3 2 1 2004 12 11 10 9 8 7 6 5