Rano po święcie Walpurii było w Turku dość brudno. Stosy puszek, resztek jedzenia z McDonalda oraz... pawie na przystanku. Widać nie wszyscy wytrzymali ;-)
Nasz autobus na lotnisko przybywa punktualnie i znowu płacę tylko za siebie. Chyba jednak to prawda, że kobieta z wózkiem nie płaci za autobusy. Lot do Gdańska odbył się o czasie. Zadzwoniłem do naszego miejsca noclegowego i powiedzieli, że przyjmą nas już o 10. Zrzucamy więc graty i jedziemy na gdańską starówkę, skąd bierzemy statek na Westerplatte (40zł w obie strony). Płynąłem ostatni raz tym statkiem prawie 20 lat temu. Ładne widoki na starówkę i port przeplatają się z ruinami opuszczonych części stoczni i portu. Chcieliśmy wyskoczyć na Westerplatte, ale statek zawiła spory kawał drogi od pomnika i stwierdzamy, że Konrad nie da rady tyle przejść w 2 strony, a mnie nie chce się go dźwigać. Po powrocie zaglądamy do jednej z restauracji obok Długiego Targu i jemy niezłe pyszności (szkoda tylko, że trzeba było tak długo czekać).
Po południu jedziemy jeszcze na Kępę Redłowską, którą sam przechodzę całą górą i dołem (super!). Konrad bawił się na okolicznym placu zabaw. Niesamowite jak to miejsce się zmieniło przez ostatnie 10 lat. W ogóle Gdańsk jest bardzo ładny, tylko drogi dość dziurawe mają.
Dziś rano pojechaliśmy do Malborka w drodze do Warszawy. Byliśmy o 9 rano na samym otwarciu by ominąć tłumy. Jako, że dziś poniedziałek to muzea są zamknięte i tylko dziedziniec otwarty. Zamek robi mega wrażenie. Chodzimy 1.5h po różnych zakamarkach, w tym otwartym od 2 tygodni dopiero co odnowionym kościele. Widać historię! Zjadam jeszcze szaszłyka i pajdę chleba ze smalcem i czas ruszać do Warszawy.