W niedzielę poleciałem do Barcelony. Na lotnisku spotkałem się z Januszem, który od 9 miesięcy jest w podróży dookoła świata. Ostatni raz widzieliśmy się ponad 10 lat temu. Wypożyczam samochód (10 euro za niecałe 2 dni!) i jedziemy w kierunki Llivi. Llivia to mała hiszpańska enklawa we Francji, niedaleko Andory. Znajduje się tam stary kościół (ale zamknięty) i kiedyś była najstarsza apteka na świecie. Próbujemy coś tu zjeść, ale kuchnie w knajpach otwierają dopiero o 19. Jedziemy do Andory. Ja już byłem, a Janusz chciał tam zajechać, żeby postawić nogę. Zatrzymujemy się w pierwszej miejscowości pełnej sklepów. Idziemy na jedzenie i ruszamy w stronę Carcassonne. Dojeżdżamy późnym wieczorem i idziemy spać.
Rano zwiedzamy średniowieczny gród Carcassone. Mury i stare miasto są imponujące. Na szczęście w poniedziałek rano prawie nikogo nie ma i w spokoju możemy sobie obejrzeć. Schodzimy potem na dół i zwiedzamy jeszcze stary most. Następnie ruszamy do Narbony. Tu jest słynny pałac arcybiskupa i katedra. Spacerujemy trochę i jedziemy do Beziers. To ponoć najbardziej niedoceniane średniowieczne miasto w okolicy. Faktycznie, katedra na wzgórzu jest fajna, ale jakoś nie robi aż takiego wrażenia. Fajny natomiast jest akwedukt z płynącą po nim wodą, ponad tutejszą rzeką. Pierwszy raz w życiu widzę rzekę nad rzeką. Odprowadzam Janusza na pociąg i ruszam 300 km do Barcelony.
Mam 2 dni służbowe na miejscu. Pierwszy dzień cały czas padało i było zimno. Drugiego dnia zrobiliśmy sobie spacer przez domy Gaudiego do Placu Katalonii i dalej po La Ramblii. Tłumy są, ale nie aż tak duże. Niestety do Parku Gaudiego i Sagrady Familii nie można się dostać bez kupienia biletów wcześniej przez internet, więc odpuszczam tę atrakcję.
Do Almaty przylecieliśmy ukraińskimi liniami. Całkiem ok i nie ma się do czego przyczepić. Najgorszy był czas, bo przylecieliśmy o 4 rano. Zjedliśmy śniadanie i niespiesznie pojechaliśmy pod hotel Kazachstan gdzie byliśmy umówieni z Polakami, których poznałem przez fly4free i ich wynajętym samochodem pojechaliśmy do Kanionu Szaryńskiego. 2.5h jazdy i byliśmy na miejscu. Kanion jest przepiękny, suche i pionowe skały robią duże wrażenie. Spacerujemy po kilku miejscach widokowych i ruszamy dalej. Żegnamy Polaków niedaleko, bo oni jadą nad jezioro Kolsai, a my stopem ruszamy do granicy kirgiskiej. Ruch jest mały. Tu ponoć świetnie funkcjonuje płatny autostop. Łapiemy po 20 minutach rodzinkę i jedziemy 15 km przed granicę. Płacę 20 zł. Tam zaczynają się schody, bo do granicy nic nie jeździ, a droga ponoć jest z szutru. Zaczęło się od 100, a skończyło na 40 złotych i dojechaliśmy po trudnym terenie na granicę. Był to totalny koniec świata. Przeszliśmy sprawnie, ale jak tu się stąd wydostać? Jechały 2 samochody ale w przeciwną stronę. W końcu jeden ze stojących samochodów, kolega pograniczników ruszył i podwiózł nas kilka kilometrów do skrzyżowania. Tu też pusto, ale zaraz jechał jakiś samochód i podwiózł nas z 50 km. Mieliśmy farta. Dałem mu jeszcze 20zł w kazachskich pieniądzach. Potem jeszcze jeden stop i byliśmy na drodze głównej do Karakol, gdzie dojechaliśmy busem.
Dzisiaj ruszyliśmy na Djeti-Oguz. Najpierw bus, potem taxi i dojechaliśmy do kurortu, gdzie są słynne czerwone skały. Robią świetne wrażenie, szczególnie w porannym słońcu. Dalej jest droga do doliny. To 5 km. Po 2km łapiemy jakiegoś busa. Okazuje się to wycieczka Saudyjczyków (!) i podrzucają nas na miejsce. Jest pięknie - góry, lasy, jurty, dzikie konie. Idziemy na wodospad, ale łapią nas szybko młodzi chłopcy na koniach. Chcieliśmy iść pieszo, ale stwierdziliśmy, że to ich jedyna forma zarobku, więc za 15 zł od konia, wjeżdżamy na górę. Wodospad nieduży, ale warto odwiedzenia. Zjeżdżamy na dół i zaczyna grzmieć. Trochę się boimy deszczu, ale omija nas bokiem. Zeszliśmy 3km w dół i w tym miejscu co złapaliśmy busa na górę, zatrzymuje się samochód i mówi, że dowiezie nas do Karakol za 17 zł. To kawał drogi, no i ceną nas przekonał. Jutro następny jednodniowy wypad.
Drugiego dnia w Karakol zabraliśmy się marszrutką do kanionu Skazka znanego z kolorowych formacji skalnych. Jechaliśmy prawie 2h wzdłuż południowego krańca jeziora Issyk-Kul. Jest ono ogromne, ale myślałem, że będzie problem z zobaczeniem horyzontu, lecz po drugiej stronie pięknie widać cały czas góry. Wysiadamy i idziemy pomoczyć nogi i woda nie jest taka wcale zimna. Płacimy grosze za wejście do kanionu i idziemy szutrem 3 km, gdzie jest parking. Tu jest kilka samochodów, w tym para Niemców kamperem z kilkumiesięcznym dzieckiem. Mówią, że jadą do Kuala Lumpur!
Formacje kanionu są super, nie ma tu dużo szlaków, ale warto pokrążyć gdzie się da. Są i skaliste, strzeliste formacje, a także kolorowe skały. Spędzamy tu trochę czasu i dziwimy się czemu tutaj jest tak sucho. Wracamy sprawnie do drogi głównej i łapiemy stopa do Barskoon. Tutaj ze znajomym kierowcy negocjujemy z taksiarzem, który za 25 zł zawiezie nas 15 km pod wodospady i poczeka na nas. Ceny a Kirgistanie powalają :). Jest tylko tylko 20 km dalej, a krajobraz tak różny. Są strzeliste ośnieżone szczyty, łąki, wodospady, jurty, dzikie konie...
Postanawiamy iść pionowo w górę pod wodospady. Jest bardzo stromo. Podchodzimy pod pierwszy, a potem pod drugi. Cały czas widzimy najwyższy, ale tam to jeszcze sporo stromo pod górę i rezygnujemy. Widoki za to na dolinę są przednie... Wracamy na taksówkę i potem sprawnie łapiemy busa do Karakol.
Dziś dzień tranzytowy. Najpierw 2h do Czołpon Ata. Tu zaglądamy na plażę i idziemy coś zjeść. Potem 4h do Biszkeku. Hotel mamy w dobrym miejscu, bo 700 m od dworca, a także zaraz obok słynnego Osz Bazar. Wieczorem jeszcze robię rekonesans fotograficzny i odpoczywamy w pokoju w klimie, bo tu jest teraz ok. 33 stopni...