Po 118 dniach bez latania w końcu ruszyłem. Lot do Azorów miałem rozbity na dwie części - Warszawa-Lizbona, który właśnie na teraz przełożyłem oraz Lizbona-Azory, który oddałem. Trudno, wyspy będą musiały poczekać. Do wylotu 26 czerwca miałem same kłody pod nogi, ponieważ przeloty wielokrotnie były kasowane. W końcu jednak wieczornym lotem z przesiadką we Frankfurcie doleciałem do Lizbony. Czekał mnie tylko nocleg, rano odebrałem samochód i ruszyłem 300 km na południe do Algarve. W Lagos miałem wykupione 3 noclegi w apartamentowcu nad morzem. Pierwszego dnia po południu ruszyłem nabrzeżem do centrum miasta. Widoki od razu mnie powaliły. Są tu piękne, wysokie klify oraz piaszczyste plaże w zatoczkach. Krajobraz co chwila zmienia się na jeszcze piękniejszy. Ocean niestety jeszcze dość zimny, ale amatorów kąpieli nie brakuje.
Drugiego dnia ruszyłem na południowo-zachodni kraniec Europy. Rano było tylko 19 stopni i chmury, a ja trochę zmarzłem bez bluzy. Najpierw obejrzałem twierdzę w Sagres i tutejsze klify. Przez pogodę nie było tak spektakularnie jak wczoraj. Co mnie zdziwiło, było sporo wędkarzy łowiących z tak wysokich klifów. Potem pojechałem w górę i oglądałem kolejne półwyspy. Pogoda zrobiła się ładna, więc i klify były coraz ładniejsze. Nawet spotkałem kilka wielkich, szerokich plaż.
Trzeci dzień poświęciłem na podróż na wschód. Najpierw Portimao z ogromną plażą i też kilkoma ładnymi skałkami. Następnie hit, czyli Carvoeiro, a w szczególności wycieczka łódką do jaskiń Benagil. Można tu dotrzeć tylko z wody, a wrażenie robią w szczególności skalne okna, które są w kilku jaskiniach. Pokręciłem się jeszcze trochę po wybrzeżu i na noc wróciłem do Lagos.