Jesteśmy już w Uzbekistanie, ale po kolei... Rano w niedzielę zebraliśmy się na marszrutkę do parku narodowego Ala-Archa. Udało się podjechać stopem pod sam start szlaków. Można tam iść długo i wysoko, a my chcieliśmy zobaczyć ile się da w 4-5h. Idziemy ostro po górę do skały Broken Heart. W sandałach po żwirowym szlaku nie idzie się zbyt łatwo, a my nie wzięliśmy żadnych pełnych butów. Zaraz przed skałą robią się fantastyczne widoki na rzekę i dolinę. Idziemy dalej, przez polanę aż do skraju, gdzie pięknie widać wodospad, lodowiec i strzeliste ośnieżone góry. Widoki są fantastyczne i tu postanawiamy wracać. Spotkany turysta powiedział, że do samego wodospadu nie warto iść a dopiero za nim jeszcze 3h dalej robią się kolejne super widoki. My jednak nie mamy czasu bo wieczorem mamy samolot do Osz.
Schodząc widzieliśmy mnóstwo lokalnych osób, które wybrały się na niedzielny spacer. Na parkingu zaś było tyle samochodów, że szybciej szło się pieszo. Po minięciu korka łapiemy samochód i za 10zł wracamy prosto do Biszkeku.
Wieczorem lecimy do Osz i meldujemy się w Osh Guesthouse. Na bookingu był mały wybór miejsc, a ten guesthouse to doświadczenie sowieckiego blokowiska. Dobudowali sobie kawałek do bloku jako recepcja, a jako pokoje to wynajmują kawalerki w tym bloku. Postawiony w 1976, nigdy nie widział remontu, a styl budowania wołał o pomstę. Na szczęście była ciepła woda i klima.
Rano złapaliśmy marszrutkę do Suleyman Too, czyli do świętego wzgórza, które miało mieć petroglify. Po setkach schodów spoceni dotarliśmy na miejsce. W środku jest muzeum w jaskini, ale większość wystaw to kopie. Tylko kilka petroglifów było widać na odłupanych skałach. Zeszliśmy drugą stroną, a tu taka małą ciuchcia wwoziła i zwoziła pasażerów. A my się tyle po schodach namęczyliśmy :).
Odebraliśmy plecaki i pojechaliśmy na granicę, którą sprawnie przekroczyliśmy. W Andijan, mamy świetny hotel, jest tu 38 stopni, więc siedzimy w klimie. Po 17, wybraliśmy się dopiero zobaczyć nowy meczet i okoliczne muzea, zbudowane w słynnym stylu uzbeckim z wielkimi wieżami. Spacerujemy też sporo po bazarze.
Kolejny dzień upłynął nam w długiej podróży. Najpierw rano poszliśmy na autobus do Kokand. Spóźniliśmy się kilka minut i czekaliśmy prawie godzinę na następny. Zapłaciliśmy 3 zł za przejazd 130 km. Efekt uboczny był taki, że jechał 2.5 godziny zatrzymując się każdemu kto zamachał. W Kokand chcieliśmy zobaczyć Pałac Chana. Z zewnątrz ładny, w stylu uzbeckim, ale w środku sporo remontowali i dużo się nie dało zobaczyć. Trochę nie warty na taki wyjazd. Jemy coś w pobliskiej restauracji i wracamy do Andijon. Mamy trochę ciśnienie z czasem, więc bierzemy zbiorową taksówkę. Cena tym razem 20 zł za osobę, ale jedziemy w klimie dobrym samochodem i dojeżdżamy w niecałe 1.5h.
Odbieramy plecaki z hotelu i wsiadamy w autobus na granicę. Ta przeszła sprawnie i taksówką w Osz za 5 zł podjeżdżamy na lotnisko. Mamy 2.5h do odlotu do Biszkeku. Jeszcze w Biszkeku marszrutka i meldujemy się w hotelu o 22.30.
Ostatni dzień to przejazd do Almaty. Z hotelu idziemy na dworzec i za 20 zł wydając ostatnie somy, kupuję bilety na bezpośredni przejazd. Pogoda się znacznie pogorszyła, pada i jest 20 stopni. Idealnie na podróż. Dojeżdżamy po południu i jedziemy autobusem miejskim do hotelu. Idziemy wcześnie spać, bo o 3 wyjeżdżamy na lotnisko i z przesiadką w Kijowie lądujemy w Warszawie.
Wspaniałe krajobrazy, świetni ludzie i mega tanio - tak można określić tę podróż.