Po powrocie z wakacji zdążyłem jeszcze być w Berlinie, ale wyjazd bez historii, więc dopiero coś piszę z Francji.
Poprzednia i obecna szefowa rotuje nasze spotkania po Zachodniej Europie tam gdzie mamy biura i tym razem padło na Tuluzę. Musiałem i tak lecieć z przesiadką, więc krótki rekonesans połączeń sprawił, że postanowiłem polecieć z samego rana Brussels Airlines do Cannes, zobaczyć Monako i wieczorem dolecieć do Tuluzy. W innym przypadku straciłbym większość dnia na dolot, a tak w Nicei wylądowałem przed 11 rano.
Przedtem jednak, o 5.30 w saloniku Elite w Polonezie na warszawskim Okęciu zjadłem bardzo dobre śniadanie oraz ciastko. Trzeba powiedzieć, że odkąd zmienił się właściciel saloniku na LOT, to poziom jest o 2 klasy wyżej. Lot do Brukseli przespałem, bo byłem od 4:45 na nogach. Nie wiem jak, ale przydzieliło mi miejsce przy wyjściu awaryjnym, więc mogłem się trochę bardziej rozłożyć. W Brukseli rozkładowo miałem tylko 35 minut na przesiadkę, ale udało mi się jeszcze wstąpić do saloniku Loft na drugie śniadanie. Salonik był napakowany jak ruski meserszmit i nie było ani jednego wolnego miejsca (nawet za bardzo stojącego). Cóż, kryzys. Do Nicei też szybko doleciałem i ruszyłem autobusem 98 do centrum.
Myślałem, że wziąłem autobus do dworca kolejowego, ale ten jednak jechał na promenadę. Pierwsze wrażenia z Nicei i lazurowego wybrzeża to kamieniste plaże, kawałek chodnika, ruchliwa droga i dopiero ciąg hoteli. Ja bym tak wakacji nie chciał spędzać. Centrum jest nawet ok, ale nic szczególnego. Wsiadłem więc w pociąg do Monte Carlo i po pół godzinie wysiadłem w Monako. Tu pierwsze kroki skierowałem w stronę słynnego kasyna. Przepych i pieniądze widać na każdym kroku, a obok kasyna było największe zagęszczenie Bentleyów, jakie w życiu widziałem. Do środka wejść nie można, więc obchodzę jedynie dookoła, podziwiając też port.
Następnie udałem się na zamek, gdzie niestety były jakieś remonty na głównym placu i psuło to efekt. Natomiast obok jest kilka bardzo wąskich i klimatycznych uliczek, gdzie można kupić pamiątki i coś zjeść. Jest jeszcze oczywiście doskonały widok na całe Monako.
Po przyjemnie spędzonych 3 godzinach ruszyłem na dół i udało mi się złapać autobus nr 100 z powrotem do Nicei. Autobus jechał prawie godzinkę i kosztował 1.5 euro. Potem przesiadłem się na lotniskowy autobus, który ma kilkukrotnie krótszy dystans, ale kosztuje aż 6 euro. Zdzierstwo.
O 20 wsiałem do ATR linii HOP! operującej dla Air France, która zabrała mnie do Tuluzy. Tutaj mam spotkanie przez następne 3 dni oraz jakieś atrakcje na mieście. Powinno być ciekawie.
W czasie intensywnych spotkań biznesowych udało się wygospodarować kilka godzin na tzw. team building. Tym razem to po prostu chodzenie z przewodnikiem po mieście przez 2h. W tym czasie zobaczyliśmy przepiękną starówkę Tuluzy z kapitolem i średniowiecznymi kościołami na czele. Fajnie było posłuchać o historii miasta.
W środę wieczorem zamiast standardowej kolacji, wybraliśmy się na degustację wina. Poszliśmy na podziemi winiarni i tam pani tłumaczyła nam proces, jak należy smakować wino i mówiła co możemy poczuć i posmakować w każdym z 5 win jakie próbowaliśmy. Były 2 wina białe, 2 czerwone i jedno czerwone słodkie. Natomiast na przekąski oczywiście sery oraz wędliny, w tym salceson :-). Do tego doskonały chleb. Świetnie spędzone 3 godziny (na stojąco), gdzie można było porozmawiać ze wszystkimi w nieoficjalny sposób.
Dziś już powrót do Warszawy. Na trasie do Brukseli dostałem upgrade do Flex&Fast, co jedynie oznaczało, że miałem posiłek i napój - normalnie za kasę. Samolot do Warszawy niestety ma na starcie 40 minut opóźnienia. Dolecę dopiero przed północą